środa, 22 kwietnia 2009

Futbol stołowy

Gdy w rok temu białostocka Jagiellonia walczyła o utrzymanie w Ekstraklasie (co jej się ostatecznie udało, choć towarzyszyło temu ogromne zamieszanie), tenisiści stołowi zespołu Baruch Dojlidy Białystok fetowali trzecie miejsce w Polsce i brązowe medale. Minął rok, kolejny sezon skończył się lub właśnie dobiega końca. Jagiellonia zajmuje obecnie 7. lokatę w tabeli i traci do Śląska Wrocław tylko sześć punktów. Tenisiści Barucha Dojlidy Białystok spadli właśnie z Ekstraklasy. Jak widać przez rok można wiele zyskać, ale też jeszcze więcej stracić.

Mariusz Baruch, prezes białostockiego klubu, powiedział kiedyś w rozmowie, że tenis stołowy jest znacznie bardziej sprawiedliwym sportem niż piłka nożna, bo jeżeli drużyna przegra mecz, to dokładnie wiadomo, kto zawalił. Więc kto zawalił w tym sezonie?

Przede wszystkim w kadrze przed sezonem nastąpiły duże zmiany. Bracia Chmiel odeszli do Rzeszowa, nie ukrywając, że zrobili to dla pieniędzy. Do zespołu z kolei dołączył dobrze znany w kraju Filip Młynarski i zupełnie nie znany zawodnik z Chin - Liu Wei. "Młynek" miał grać na solidnym ligowym poziomie, a Chińczyk miał zawojować polską ekstraklasę. W ich cieniu pozostawał zawodnik, który został w klubie po poprzednim sezonie - Marcin Czerniawski. A tu tymczasem okazało się, że wszystkie przedsezonowe założenia wzięły w łeb. Liu Wei przegrywał mecz za meczem, co składano na karb trudności w zaaklimatyzowaniu się w Polsce. "Młynek" też nie błyszczał, choć jesienią był najskuteczniejszym zawodnikiem (na dwanaście rozegranych gier wygrał pięć). "Czarny" w pierwszej rundzie zawiódł jeszcze bardziej, wygrywając jedną grę na pięć. W rundzie rewanżowej Chińczyk zagrał jeszcze słabiej - jak widać jest bardzo odporny za zmianę klimatu. Podobnie było z Młynarskim, ale tu nie klimat decydował, a raczej brak profesjonalizmu. Liu Wei zakończył sezon ze skutecznością 33%, a "Młynek" tylko nieco lepiej - 38%. I tak oto mit o wzmocnieniach pękł jak bańka mydlana. Fakt, że nasi teniści do samego końca zachowali szansę na utrzymanie, zawdzięczają tylko i wyłącznie "Czarnemu". Marcin Czerniawski, którego nikt przed sezonem nie stawiał w roli najskuteczniejszego zawodnika, wiosną osiągnął 57%, a w całym sezonie 47% wygranych gier. I szkoda tylko, że "Czarnemu" w ostatnim meczu zabrakło zimnej krwi i przegrał oba swoje pojedynki...

Tenisiści Dojlid żal mogą mieć tylko i wyłącznie do siebie i tu muszę przyznać rację prezesowi Baruchowi. Nie mogą zwalać winy ani na sędziów, ani na boisko, warunki atmosferyczne, czy epidemię rozwolnienia. Spadli z ligi, bo byli słabsi, bo na ten spadek zwyczajnie zasłużyli. Pozostaje jeszcze cień szansy, że Dojlidy pozostaną w lidze na miejscu wycofującego się właśnie Trasko Ostrzeszów, ale jeśli nawet, to nie wyniku sportowej rywalizacji, a po prostu decyzji zarządu PZTS.

Tymczasem "Jaga" walczy dalej i ma jeszcze spore szanse na poprawę swej pozycji w tabeli. Nikt by się chyba nie obraził, gdyby - odnosząc się do poprzedniego sezonu - Dojlidy utrzymały się po zamieszaniu, a Jagiellonia zajęła czwarte miejsce. Mało realne, ale marzenia nic nie kosztują :-)

piątek, 17 kwietnia 2009

Żółto-czerwona abolicja

Ledwo popełniłem tekst o tym, że PZPN w obecnym składzie powinien wyginąć jak dinozaury, a tu proszę! Panowie wykazali się niesamowitą wręcz inicjatywą. Z okazji jubileuszu postanowili wprowadzić abolicję dla tych, co handlowali meczami przed 2005 rokiem. Sprawa dotyczy także Jagiellonii, która - gdyby decyzja o abolicji zapadła - niewątpliwie by na niej skorzystała. Ale nie łudzę się, że to właśnie ze względu na Jagę prezes Lato aż tak zaszalał. Był co prawda tuż przed wyborami na walnym zebraniu sprawozdawczo-wyborczym Podlaskiego Związku Piłki Nożnej, ale co innego zbieranie głosów w terenie, a co innego pragmatyzm. Nie posądzam też naszego drogiego pana Witka o tak dużą siłę przebicia w centrali, mimo zasiadania w zarządzie.

Przyczyny są zapewne całkiem inne, a pewne światło na sprawę mogą rzucać nazwiska osób, które ostatnio pojechały do Wrocławia na rozmowę z prokuratorem Kasiurą (swoją drogą co za groteska - człowiek z takim nazwiskiem prowadzi sprawę dotyczącą handlowania meczami). Artur S., Grzegorz K. i Sergiusz W. nie mieli nic wspólnego z Jagiellonią, za to w trakcie swoich "karier" zaliczyli wiele ciekawych klubów, choć w notkach prasowych o aresztowaniu podkreśla się szczególnie jeden, i to nie byle jaki. To nie dla Jagiellonii pisana jest abolicja (choć Jadze się być może najbardziej przyda), ale dla kogoś ze znacznie wyższej półki. Oczywiście są to tylko moje spekulacje, a podobieństwo do prawdziwych osób i klubów jest czysto przypadkowe...

Samej idei abolicji wypada tylko przyklasnąć, o ile będzie to abolicja dla KLUBÓW, a nie dla OSÓB. W klubach przez 5 lat zmienia się zazwyczaj bardzo wiele (pomijając kluby z niższych lig, gdzie czasem nic się nie zmienia przez dekady), a osoby czy tu czy tam, ale jakoś ciągle ze sportem są związane. I mam nadzieję, że osoby nadal będą karane, i to surowo. A że ci, którzy zawitają do Wrocławia śpiewają ciut nie jak Pavarotti, to wyjdzie nam z tego serial-tasiemiec jeśli nie na miarę "Mody na sukces", to może przynajmniej kalibru "Klanu", czy chociaż "Plebanii". Jak dotąd nazbierało się już ponad dwie setki czarnych owiec, która - według zapowiedzi Michała L. - miała być tylko jedna... Widać klonowanie owiec nie zakończyło się na słynnej Dolly.

Raduje się moje kibicowskie, wiele razy oszukane, serce na wieść, że ten i ów działacz dostał wyrok bez zawieszenia. Ale dlaczego nic nie słychać o karach więzienia dla piłkarzy? Jeżeli w Jagiellonii były prezes Wojciech S. ustawiał mecze, to przecież nie on biegał jednak po boisku. Kto "opędzlował" baraże z Arką Gdynia? Wielu kibiców Jagiellonii się domyśla i chętnie przeczytałoby w gazecie o aresztowaniu tego czy tamtego pana. A że jeszcze ich nazwiska nie pojawiły się w formie inicjałów, to tylko kwestia czasu. W końcu któryś kolejny "śpiewak" z wrocławskiej prokuratury do kolekcji swoich przebojów dołączy nazwiska ex-jagiellończyków. Będę na ten moment czekał z utęsknieniem.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Praca od podstaw

Mimo Wielkanocy temat dziś zgoła nie świąteczny, ale trudno mi było przejść obok niego obojętnie. W prasie ukazała się ostatnio informacja o wysokości i podziale środków w budżecie Polskiego Związku Piłki Nożnej. Jak widać, jest to całkiem bogata instytucja, bo obraca rocznie prawie sześćdziesięcioma milionami złotych! To mniej więcej tyle co budżet pewnego 30-tysięcznego miasteczka na Podlasiu. Nie tyle jednak ogólna kwota budziła kontrowersje, co sposób jej podziału. Otóż na administrację, narady, delegacje, itp., czyli na siebie działacze PZPN przewidzieli w budżecie ok. 15 milionów złotych. Jest to ponad 25% ogólnej kwoty. Dla porównania na szkolenie młodzieży zapisano prawie dwukrotnie mniej, bo ok. 8 milionów złotych. Czy tylko osoby spoza PZPN widzą, że coś tu jest nie tak? Bo zarządowi związku ta dysproporcja jak widać nie przeszkadza... Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo większość zasiadających tam osób z młodzieżą nie ma nic wspólnego od ponad ćwierćwiecza. W przeciwieństwie do narad, a szczególnie delegacji.

Pojawiają się głosy krytyki i nawoływania do wszelkich możliwych instancji o zmianę tej sytuacji. Próżne to wołanie - ani prezydent, ani premier, ani tym bardziej minister sportu nic tu nie poradzą. Wszelkie próby ingerencji zakończą się w sposób znany wszystkim sympatykom piłki nożnej i przerabiany już kilkakrotnie - w obliczu zawieszenia przez FIFA/UEFA zarówno naszej reprezentacji, jak też występów polskich klubów w pucharach każdy minister wycofa się rakiem i sytuacja wróci do stanu pierwotnego. Nie tędy droga. Polski Związek Piłki Nożnej jest autonomiczną organizacją, którego władze wybierane są przez delegatów reprezentujących poszczególne kluby. Delegaci bezpośrednio wybierają władze w okręgach oraz swoich reprezentantów na wybory szczebla centralnego. A ponieważ osoby działające w klubach (szczególnie w małych miastach, w niższych ligach) to głównie seniorzy rodu, którzy mają sporo wolnego czasu, aczkolwiek nawyki wyniesione ze zgoła odmiennych organizacji - sytuacja wygląda tak, jak wygląda.

A gdzie są następcy? Gdzie młode osoby w klubach? Ostatni zjazd wyborczy delegatów podlaskiego ZPN wyglądał - z całym szacunkiem dla delegatów - jak zebranie ZBOWiD-u. Sto jaj i dwa zęby. Oczywiście celowo trochę przesadzam, bo było kilka nowych, młodych twarzy, m.in. z Michałowa, Grajewa, czy też z białostockiej Jagiellonii (ale tu wymagania są zupełnie inne, bo to jedyny póki co klub w regionie działający na zasadach sportowej spółki akcyjnej).
Niestety, sytuacja wygląda tak samo we wszystkich województwach, w całej Polsce.

Miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu kibiców w sejmie z twórcami nowej ustawy o imprezach masowych, kładącej szczególny nacisk na mecze piłki nożnej. Oprócz pomysłodawców - posłów z PO - uczestniczyli w spotkaniu także posłowie opozycji, przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich, były sędzia Trybunału Konstytucyjnego, przedstawiciel PZPN oraz kibice z kilkudziesięciu klubów. Reprezentant PZPN-u, dość już sędziwy, był chyba jedyną osobą, która nie mogła znaleźć żadnej płaszczyzny porozumienia z kibicami, ani odnieść się merytorycznie do konkretnych zarzutów. W końcu jeden z kibiców skomentował to następująco, zwracając się do przedstawiciela PZPN: "Aby w polskiej piłce coś się zmieniło na lepsze, to wy panowie musicie po prostu wyginąć, jak dinozaury".

Sytuacja w PZPN najlepiej podsumowuje nasze narodowe krytykanctwo. Kibiców narzekających na obecny stan rzeczy jest pewnie kilkaset tysięcy, jeśli nie kilka milionów. Dysponując taką siłą, tyloma głosami, można przejąć władzę we wszystkich okręgowych związkach piłkarskich. A stąd już tylko jeden krok do wprowadzenia nowych ludzi do zarządu PZPN. Wówczas paranoje typu 15 milionów na administrację i 8 milionów na szkolenie młodzieży odejdą w niepamięć. Niestety, mimo ogromnej rzeszy krytyków, chętnych do działania w klubach jest niewielu. A tylko ruch w skali całego kraju ma jakiekolwiek szanse powodzenia. Tylko praca od podstaw pozwoli zmienić obecny stan rzeczy.

ps. dla niewtajemniczonych: ZBOWiD = Związek Bojowników o Wolność i Demokrację, lub - jak mówili szydercy - o Wygody i Dochody

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Zbudzeni rycerze

Białostocka Jagiellonia ostatnimi czasy przyzwyczaiła nas, że lepiej gra jesienią niż wiosną. W ubiegłym sezonie białostoczanie zdobyli w rundzie rewanżowej zaledwie cztery punkty! Wszyscy pamiętamy związane z tym niepokoje odnośnie utrzymania w lidze, potęgowane różnymi dziwnymi decyzjami panów z ul. Miodowej w Warszawie. Ostatecznie obyło się nawet bez baraży, jednak niesmak pozostał... Szczególnie, jeśli przypomnimy sobie serię dziewięciu porażek na koniec sezonu i wyniki z Poznania i Chorzowa.

Nic zatem dziwnego, że każdy kibic żółto-czerwonych obawiał się rundy rewanżowej bieżącego sezonu, do której Jagiellonia przystępowała mając zaledwie 18 punktów na koncie, zdobytych w 17-tu spotkaniach. Na szczęście los się odmienił. W końcu Jagiellonia obudziła się ze snu zimowego, jak ci śpiący rycerze spod Giewontu. Żółto-czerwoni złoili w niedzielę skórę dotychczasowym "rycerzom wiosny" i przejęli po nich to miano. Łodzianie w niedzielnym meczu mogli aspirować co najwyżej do miana giermków, po których rycerze wsiadali niegdyś na konie. Warto też odnotować, że sędzia nie uznał trzech bramek, które podobno padły ze spalonych, ale zakładam, że co najmniej raz na trzy arbiter musiał się pomylić. Skończyłoby się zatem 5:0, a słynny Bodzio W. już kiedyś musiał wyciągać piłkę pięć razy z siatki. Było to prawie dokładnie 10 lat temu (29 maja 1999 r.), w meczu wyjazdowym z lokalnym rywalem, Widzewem Łódź, w którego barwach grali wówczas dwaj piłkarze z Podlasia - Citko i Łapiński!
Wygrana dała wtedy Widzewowi tytuł Wicemistrza Polski, a z uwagi na roczną karencję Wisły Kraków w pucharach (słynny "nóż w głowie Dino Baggio") także udział w rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Zapędziłem się trochę wspomnieniami do czasów starożytnych, kiedy to telewizji publicznej zdarzało się jeszcze pokazywać na żywo mecze ekstraklasy. Pora wrócić jednak do teraźniejszości. Jagiellonia ma bardzo realne szanse na znaczne zdystansowanie Łodzian w klasyfikacji rundy wiosennej z uwagi na korzystniejszy bilans gier: przede wszystkim ŁKS czekają jeszcze mecze z Legią i Lechem, z którymi białostoczanie już grali. Poza tym łodzianie po świetnym początku dostali jak widać zadyszki. Jagiellonia zaś jest "na fali" i gdy rozpatrzymy tabelę dla spotkań tylko z wiosny, żółto-czerwoni sš na czele ex-equo z Piastem Gliwice (oba zespoły zebrały po 10 punktów w pięciu meczach). Jeżeli ta tendencja się utrzyma, to lokata w pierwszej piątce w końcowej tabeli staje się bardzo realna. A stąd już tylko krok do gry w pucharach...
Trochę się może rozpędziłem w planowaniu, ale w końcu walczyć zawsze trzeba o najwyższe cele. W Wielką Sobotę w Krakowie z Wisłą też trzeba powalczyć o trzy punkty. Lepszego prezentu świątecznego nikt by sobie chyba w Białymstoku nie wymarzył. Trzymając kciuki za Jagiellonię, życzę Państwu Wesołych Świąt.