wtorek, 29 września 2009

Fortuna kołem się toczy

W ostatnich dniach dokonała się zmiana na stanowisku selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski. Odchodzącego w niesławie Leo Beenhakkera zastąpił przychodzący w niesławie Stefan Majewski, pseudonim trenerski "Doktor". Majewski, choć zarzekał się w mediach, że posada tymczasowego trenera go nie interesuje, skoro tylko dostał propozycję, natychmiast skwapliwie z niej skorzystał. Przy braku ogólnej akceptacji, skazany na pożarcie, może nawet przegrać oba mecze - z Czechami i Słowacją - bo nie pogorszy to w zasadzie jego sytuacji. Ale co się stanie, jeśli nasz nowy selekcjoner zbierze taką ekipę, która spuści łomot obu naszym sąsiadom i po barażach zakwalifikuje się do Mistrzostw Świata? Mało prawdopodobne? Jasne, że tak, ale w końcu szóstkę w totka też czasem ktoś trafia. Zastanawiam się, ilu dziennikarzy sportowych zmieniłoby nagle front o 180 stopni... Być może wkrótce się przekonamy.

Trener Majewski zaczął od razu z wysokiego "C". Odstawił od kadry Boruca, Żewłakowa oraz Krzynówka. Powołanie Dudka tak mocno nie dziwi, bo skoro Beenhakker powoływał Załuskę, to lepiej chyba mieć rezerwowego bramkarza z Realu Madryt niż z Celticu Glasgow. W kadrze pojawiło się kilka znanych z czasów Beenhakkera nazwisk, ale jest też parę niespodzianek. Jedną z nich jest Jarosław Bieniuk, który choć ma co prawda spore doświadczenie z polskiej i tureckiej ekstraklasy, to jednak obecnie jest zawodnikiem I-ligowego Widzewa. Ale jeszcze większą niespodzianką, interesującą szczególnie podlaskich kibiców, jest powołanie Kamila Grosickiego.

Tego się chyba nikt nie spodziewał. Nawet biorąc pod uwagę, że "Grosik" jest podporą reprezentacji młodzieżowej U-21, to jednak przejście do reprezentacji seniorskiej zazwyczaj wymaga więcej czasu. Choć zapewne niejeden polski kibic mógł powiedzieć po meczach seniorów z Irlandią Płn. i Słowenią, tak jak w 1992 roku (po olimpiadzie w Barcelonie) Wojtek Kowalczyk o reprezentacji młodzieżowej "Zmieniajcie szyld i grajcie dalej."

Popularny "Grosik" jest wychowankiem Pogoni Szczecin. Tam po dwóch sezonach w drużynie rezerw wskoczył do pierwszego zespołu, a po kolejnych dwóch sezonach przeszedł do Legii. Legia Warszawa jest klubem specyficznym. Klubem, w którym zakończyła się niejedna dobrze się zapowiadająca kariera. Co prawda przychodzący tam piłkarze odkrywali w sobie głównie talenty degustatorskie, ale zdarzali się też miłośnicy koła fortuny. Zanosiło się na to, że "Grosik" również odejdzie szybko w niepamięć, bo nad przygotowywanie się do kolejnych spotkań przedkładał ruletkę. Klub z Warszawy postanowił jednak dopomóc młodemu piłkarzowi i wysłał go na kurację odwykową. "Grosik" leczył się z hazardu w specjalistycznym ośrodku w Starych Juchach, niedaleko Ełku. Wyleczonego Grosickiego Legia wypożyczyła do Szwajcarii, do FC Sion. Tam jednak piłkarz również sprawiał kłopoty wychowawcze, więc sprytni Szwajcarzy pozbyli się go, w dodatku nie stracili na tym, bo podsunęli mu do podpisania dokument, że zrzeka się pieniędzy, jakie miał otrzymywać do końca kontraktu. Papier był po francusku, a że "Grosik" nie garnął się do nauki tego języka, to w sumie podpisał w ciemno. I kiedy wydawało się, Grosicki kopać będzie najwyżej ogródek, zgłosiła się po niego białostocka Jagiellonia. Właściciele Jagi podpisali z Legią umowę wypożyczenia z opcją pierwokupu. Pod ręką Michała Probierza niesforny "Grosik" zmienił priorytety i zaczął na poważnie grać w piłkę. Szybko stał się jednym z podstawowych zawodników (wiosną w trzynastu meczach zdobył cztery gole) i dostał powołanie do reprezentacji U-21, gdzie również zakorzenił się w pierwszym składzie. Niesforny charakter "Grosika" dał jednak znać o sobie podczas przygotowań do nowego sezonu. Na początku lipca piłkarz pojawił się na treningu spóźniony i wyglądający jak po dobrej imprezie. Odmówił jednak poddania się badaniu alkomatem, więc klub zawiesił go i wyłączył z udziału w zgrupowaniu. Tym razem zakończyło się jednak na rozmowach wychowawczych i karze finansowej. Grosicki wrócił do zespołu i jesienią jest jednym z najlepszych zawodników wśród żółto-czerwonych. A teraz przed nim kolejna szansa, występ w "dorosłej" reprezentacji Polski.

Grosicki ma naprawdę szczęście. Nie dlatego, że ma talent, że zarabia na życie graniem w piłkę, czyli tym co lubi. Ma szczęście, bo spotyka na swej drodze ludzi, którzy dają mu drugą, trzecią, kolejną szansę. Powinien jednak pamiętać, że koło fortuny toczy się tak samo, jak koło ruletki. Można przeszarżować i zostać z niczym.



                                                                  Paweł Myszkowski

niedziela, 27 września 2009

Pamięć jak twarda skała

"...
Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy.
Po miskach czerepów robaków gonitwy.
Zgniłe zdjęcia, pamiątki, mapy miast i wsi.
Ale nie ma broni, to nie pole bitwy.

Może wszyscy byli na to samo chorzy?
Te same nad karkiem okrągłe urazy,
Przez które do ziemi dar odpłynął Boży.
Ale nie ma znaków, że to grób zarazy.
..."

Jacek Kaczmarski "Ballada Katyńska"

Kilka dni temu, dokłanie 17 września wspominaliśmy 70. rocznicę napaści Sowietów na Polskę. Na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow Niemcy i Związek Radziecki postanowiły o podziale naszego kraju. O czwartym rozbiorze Polski. Jednym ze skutków sowieckiej agresji było wymordowanie prawie 20 tysięcy jeńców wojennych - polskich oficerów - z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Polskim oficerom wiązano ręce na plecach i mordowano strzałem w tył głowy. Zostali pogrzebani w zbiorowych mogiłach w Katyniu, Miednoje i Piatichatkach.

Jak co roku rocznica sowieckiej agresji na Polskę jest wspominana w naszym kraju w mediach. Organizowane są różne uroczystości upamiętniające to bolesne dla naszego kraju wydarzenie. Choć nie brakuje także głosów nawołujących do skupienia się na teraźniejszości i przyszłości kosztem przeszłości. W imię lansowanej obecnie politycznej poprawności różni mówcy apelują o to, aby nie psuć "dobrych stosunków" z Rosją, nie przypominać ciągle tego Katynia, paktu Ribbentropa z Mołotowem. Owi mówcy najchętniej skazaliby polskich oficerów na zapomnienie. Tylko pytam zatem - w jakim celu co roku w Święto Zmarłych odwiedzają cmentarze? Zgodnie z ich teorią nie powinniśmy przecież oglądać się na tych, którzy odeszli, tylko skupić się na tym, co jest teraz. "Los nasz przestrogą ma być, nie legendą. Jeśli ludzie zamilkną, głazy wołać będą." - taki napis znajduje się na pomniku ku czci pomordowanych w obozie koncentracyjnym w Sztutowie. Przechowywanie pamięci o tym, czego doświadczył nasz kraj to nasz obowiązek względem przeszłych, ale też przyszłych pokoleń.

Oprócz różnych uroczystości, odbywających się w rocznicę sowieckiej agresji na Polskę, do obchodów 17 września przyłączyli się także kibice piłkarscy. W Gdańsku podczas meczu Lechii z Wisłą Kraków kibice gospodarzy wywiesili na trybunie transparent z hasłem: "17.09.1939 - czwarty rozbiór Polski". Dla młodszego pokolenia biało-zielonych to była z pewnością żywa lekcja historii, w odróżnieniu od suchych faktów przekazywanych w szkole. Zresztą Lechia nie jest jedynym klubem, którego kibice przygotowują oprawy o treści patriotycznej. Kibice warszawskich klubów - Legii oraz Polonii - upamiętniali wielokrotnie na trybunach Powstanie Warszawskie. Zresztą nie trzeba daleko szukać - w naszym regionie zarówno w Białymstoku, jak też w Łomży czy Suwałkach pojawiały się patriotyczne oprawy, a ostatnio także kibice Sparty Szepietowo upamiętnili obchodzony dziś Dzień Polskiego Państwa Podziemnego.

Wydawać by się mogło, że takie inicjatywy kibicowskie będą mile widziane i docenione przez wszystkich, zarówno przez kluby jak też przez media. Tymczasem są ludzie, którym się to bardzo nie podoba. Co to za ludzie? Otóż jest to Komisja Ligi Ekstraklasy S.A., która za patriotyczny akcent na gdańskich trybunach ukarała Lechię grzywną w wysokości pięciu tysięcy złotych!

Wydawać by się mogło, że żyjemy już od dwudziestu lat w wolnym kraju. Ale może to tylko pozory, skoro Polacy są karani za manifestowanie swojej polskości i kultywowanie historii?

                                                                  Paweł Myszkowski

poniedziałek, 21 września 2009

Z ręki do ręki, z klubu na bruk

Wiele złego można napisać o obecnej Polonii Warszawa. Klub gra na licencji Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Prezes jest bezkompromisowym człowiekiem i nikogo w klubie nie rozpieszcza. A dodatkowo w Polonii nie radzą sobie nawet... z geografią (słynne "Zagłębie Lublin" na biletach). Jednak od Józefa Wojciechowskiego, prezesa Polonii, włodarze PZPN mogliby się uczyć "decyzyjności". W sytuacji, gdy jeden z piłkarzy stołecznego klubu, Jarosław Lato, odwiedził wrocławską prokuraturę (gdzie usłyszał zarzuty korupcyjne, przyznał się do winy i stał się Jarosławem L.), prezes podjął zdecydowane działania. Wojciechowski postawił Lacie ultimatum - albo zgodzi się na rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron i opuści klub z kartą na ręku albo Polonia złoży do PZPN wniosek o rozwiązanie umowy z winy zawodnika, gdzie procedura potrwa zapewne wiele miesięcy. W tym czasie oczywiście zawodnik byłby zawieszony.

Prezes Wojciechowski nie kombinował w tej sytuacji tak jak włodarze GKS-u Bełchatów z Mariuszem U., czy Polonia Bytom z Rafałem G.. Nie było tłumaczenia, że nie ma skazującego wyroku, że tak do końca to nic nie wiadomo i trzeba poczekać na rozstrzygnięcie. Prezes nie czekał. Przekaz jest jasny - nikt zamieszany w korupcję w klubie grać nie będzie. Polonia Warszawa nie jest zresztą w tym osamotniona, bo podobne wydarzenia miały miejsce w Śląsku Wrocław (Zbigniew W. i Jacek B.), Lechu Poznań (Piotr R.) czy Ruchu Chorzów (Ireneusz A.). Szkoda tylko, że są kluby, którym korupcyjna przeszłość piłkarzy w niczym nie przeszkadza. Ale z drugiej strony trudno się dziwić, skoro związek - mając stosowne instrumenty prawne - nie robi nic, aby pozbyć się "handlarzy" z polskich boisk. W Polonii Warszawa Lato już się skończył(o), w PZPN wciąż trwa.

Wracając na lokalne podwórka, do czego usilnie zachęca mnie jeden z komentatorów moich wpisów na blogu: wciąż czekam, aż na dobre ruszy u nas lawina zatrzymanych. Bo nikt mnie nie przekona, że na Podlasiu zawsze grano czysto. Spodziewałem się, że po zatrzymaniu obserwatora Wiesława W. z Ełku i sędziów Szymona Ś., Dariusza G. oraz Cezarego S. z Suwałk szybko pojawią się następni, którym nazwisko skrócono do jednej litery. Póki co jednak cisza, nic się nie dzieje... zupełnie jak w polskim filmie wg inżyniera Mamonia. Jednak kolejną jaskółką zwiastującą przełom było zatrzymanie Marcina W. z Dolcana Ząbki, o czym pisałem już na łamach naszego portalu. A ponieważ zajął się tym białostocki oddział CBA, z pewnością szybciej dotrze do pozostałych osób z Podlasia niż filia wrocławska. Nazwiska kilku piłkarzy, działaczy oraz jednego trenera mam na swojej prywatnej czarnej liście i czekam, kiedy "wypłyną". Choć może być też tak, że zamiast chować się jak zając pod krzakiem, te osoby same zgłosiły się do prokuratury i poszły na współpracę, a wówczas pozostaną nieujawnione. Tak czy tak z pewnością o zatrzymaniach na Podlasiu jeszcze usłyszymy.

poniedziałek, 14 września 2009

Po-Mariborowe rozważania

Planowałem zostawić w spokoju temat naszej reprezentacji piłkarskiej i jej ostatnich dokonań. Po ostatnim meczu napisano w mediach chyba wszystko co możliwe, wskazując wszystkich możliwych winnych (tym razem jakoś oszczędzono PiS) i wszystkich możliwych następców Beenhakkera (może oprócz trenera Probierza). Cóż, plany wzięły w łeb.

Znów felieton Pawła Zarzecznego w mojej - ostatnio - ulubionej gazecie, zachęcił mnie do polemiki. Biorę pod uwagę, że tekst pt. "Grzesiu, wybierz mnie!" był napisany ze sporą dozą ironii, to jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że redaktor Zarzeczny chce coś dzięki niemu ugrać dla siebie. Jak sam pisze w innych swoich tekstach - w PZPN dobrze płacą, więc może etat rzecznika?

To, że Grzegorz Lato był wielkim piłkarzem to fakt i nie ma co tu wyliczać jego dokonań. Nie zawsze jednak dobry piłkarz musi być dobrym menadżerem. Przykład Bońka pokazuje, że to możliwe, ale "Zibi" miał dobrą szkołę we Włoszech. Na tej samej zasadzie dobry piłkarze nie musi być dobrym trenerem. To akurat nie udało się ani Bońkowi, ani Lacie. Trenowali sobie, ale bez rewelacji. Fakt wyboru Grzegorza Laty na senatora również nie jest żadnym wyznacznikiem wielkości jako prezesa PZPN. Senatorem może zostać każdy (mieliśmy w ostatnich latach wiele ciekawych przykładów), choć łatwiej jest, gdy ma się dobre nazwisko, np. Krzysztof Cugowski z "Budki Suflera", który jednak rozstał się z parlamentem w połowie kadencji, porzucając politykę dla muzyki. Redaktor Zarzeczny oburza się także, jak Leo śmiał powiedzieć, że Grzegorz Lato jako prezes PZPN jest "szefem bandy amatorów". Bezpodstawnie! Ogromna większość kibiców w naszym kraju podpisze się pod tym stwierdzeniem rękoma i nogami. Szczególnie w okresie przyznawania klubom licencji bądź rozstrzygania o awansach i spadkach. Jeśli tym się zajmują specjaliści, to chyba są nimi tylko z nazwy. Menadżerowie, prawnicy i marketingowcy po Wyższej Szkole Hajsu i Szajsu.

Fakt, że Leo pozwolił sobie na zbyt wiele przed kamerami, mówiąc, że być może pewne decyzje (dokładnie jedna) zostały przez prezesa podjęte po spożyciu zbyt dużej dawki alkoholu. Ale z drugiej strony prezes Lato zaserwował trenerowi dymisję przez media, więc też nic dziwnego, że Leo dał się ponieść.

Nie, nie bronię Beenhakkera. Trenera najlepiej bronią wyniki, a tych w najważniejszym momencie zabrakło. Ale wyników z kadrą w ważnych momentach zabrakło także Janasowi i Engelowi, że nie wspomnę Bońka, Łazarka, Stachurskiego czy Piechniczka przy drugim podejściu do kadry. Każdy z nich popełniał błędy, każdy miał zapewne jakąś swoją wizję, ale też każdy w jakimś stopniu ulegał opiniom dziennikarzy przy powołaniach poszczególnych zawodników (Obraniak, Smolarek, Jeleń, a kiedyś tam Wichniarek czy Juskowiak). Jednak nie sposób nie zauważyć, że Beenhakker w wielu przypadkach zachowywał się nie jak selekcjoner, ale jak menadżer, mający za zadanie promować zawodników. Gdzie dziś są ci, którym Leo dawał szansę? Zahorski i Pazdan spadli z Górnikiem z Ekstraklasy, Polczak spadł z Cracovią (to nic, że PZPN dał Krakusom utrzymanie), Pawłowski kopie sobie w Lubinie, ale o żadnym z nich jakoś za wiele nie słychać. Być może nasz były selekcjoner zdążył jednak odciąć kupony od ich powołań...

Kogo widziałbym w roli selekcjonera? Łatwiej wskazać, kogo bym nie chciał. I tu zdecydowanie na pierwszym miejscu stoi Jerzy Engel senior. Dlaczego nie? Za całokształt. Za Koreę i Japonię, za zadzieranie nosa i za licencję UEFA Pro dla byłego trenera Jagiellonii, Artura Płatka (kto nie pamięta okoliczności, tu znajdzie cały opis: http://www.sport.pl/pilka/1,82313,4644918.html). A kolejne miejsca z mojej prywatnej anty-listy to już temat na osobny felieton.

środa, 9 września 2009

Mecz ostatniej szansy (drugie podejście)

Trzy lata temu, w czerwcu, spędziłem tydzień w Mariborze na Słowenii. Choć pojechałem tam w zupełnie innym celu, nie mogłem sobie odmówić wycieczki na stadion, gdzie swoje mecze rozgrywa NK Maribor (znany sprzed kilku lat bardziej jako Maribor Teatanic). Niestety liga słoweńska zakończyła już wówczas swoje rozgrywki z uwagi na trwające właśnie Mistrzostwa Świata w Niemczech. Szkoda, bo chciałem zobaczyć w akcji rywali Wisły Kraków z Pucharu UEFA z 1998 roku. A tak obejrzałem sobie tylko pusty stadion, na którym dziś zagra reprezentacja Polski w eliminacjach do Mistrzostw Świata w RPA.


Maribor - widok na starówkę z drugiego brzegu rzeki Drawa. Nad dachami górują jupitery stadionu



Główna trybuna stadionu Ljudski Vrt



Widok z trybuny krytej



Pod krytą trybuną znajduje się pub, gdzie można poznać historię klubu i wypić piwo



Wejście na trybunę krytą


Słowenia jest niewielkim krajem (najdłuższa oś ma tylko ok. 200 km) i do tej pory nie była piłkarską potęgą. W zasadzie jedynym słoweńskim piłkarzem, który zrobił międzynarodową karierę jest Zlatko Zahovic. Zlatko pochodzi właśnie z Mariboru i jest wychowankiem miejscowego klubu, wielokrotnego mistrza Słowenii. Z NK Maribor Zahovic trafił do Partizana Belgrad, gdzie Serbowie nie mogli się nadziwić, że Słoweniec potrafi tak dobrze grać w piłkę. Z Serbii zawędrował do Portugalii, gdzie grał w Victorii Guimaraes i FC Porto. Następnie grał w Grecji (Olympiakos Pireus), Hiszpanii (Valencia) i znów w Portugalii, gdzie w Benfice Lizbona zakończył piłkarską karierę. Poza tym Zahovic wciąż pozostaje najskuteczniejszym piłkarzem reprezentacji Słowenii - w swojej karierze zdobył dla kadry 35 bramek.

Obecnie wrócił "na stare śmieci" i od ubiegłego roku jest dyrektorem sportowym NK Maribor. W klubie duży nacisk kładzie na szkolenie młodzieży. Obecnie NK Maribor ma w składzie sześciu reprezentantów słoweńskiej młodzieżówki, ale Zahovic chciałby mieć niebawem jedenastu...

Jak widać na zdjęciach, Ljudski Vrt - bo tak nazywa się właśnie stadion w Mariborze - jest niewielki. Jego pojemność to tylko 15 tysięcy widzów, ale podobno na meczach kibice potrafią zrobić istny "kocioł". Szkoda tylko, że niewielu polskich kibiców będzie dziś mogło się do tej atmosfery przyczynić. Jak zwykle PZPN w pierwszej kolejności dał bilety "działaczom" i "sponsorom", a dopiero ochłapy trafiły do kibiców. I mam tylko cichą nadzieję, że te 500 biletów trafi do ludzi, którzy będą wspierać Polskę dopingiem do samego końca, niezależnie od wyniku. Bo jeśli trafią tylko do "kibiców sukcesu", to niestety, ale może być w polskim sektorze bardzo smutno. Jeśli szybko nie strzelimy gola, albo nie daj Boże stracimy, to "kibice sukcesu" pochowają swoje trąbki pod siedzenia i z kwaśnymi minami będą wyczekiwać końcowego gwizdka.

Chciałbym wierzyć, że dziś wygramy. Tylko jakoś ta wiara, która schowała się pod szafę w sobotę, do tej pory nie chce wyleźć. Statystycznie rzecz biorąc, jeśli Polska grała w eliminacjach dwa mecze w systemie środa-sobota lub sobota-środa, to nigdy nie udało się (lub bardzo, bardzo rzadko) zagrać naszej kadrze dwóch dobrych spotkań. Jeden mecz był zwykle nieudany. Więc jeśli ta seria będzie nadal trwała, to kiepski mecz mamy za sobą i teraz czas na ten dobry. Pytanie tylko, na kogo postawi Leo i czy nadal będzie forsował wariant z jednym napastnikiem, który niestety w sobotę się nie sprawdził.

sobota, 5 września 2009

Daleka droga

Brazylijski piłkarz białostockiej Jagiellonii, Tiago Rangel Cionek, zapatrzył się najwyraźniej na Ludovica Obraniaka i wystąpił o nadanie polskiego obywatelstwa. Niebezpodstawnie! Zarówno Obraniak jak też Cionek mają polskie korzenie. Co prawda Obraniak jest przedstawicielem dopiero drugiego pokolenia swej rodziny we Francji, a polscy przodkowie piłkarza Jagiellonii przybyli do Brazylii już w XIX wieku, tym niemniej nie da się zaprzeczyć, że obaj piłkarze mają mocne podstawy, aby ubiegać się o polskie obywatelstwo bez spędzenia w naszym kraju wymaganego dla obcokrajowców okresu. Tiago podobno wśród dokumentów załączył akt małżeństwa - zawartego jeszcze w Polsce - prapradziadków ze strony ojca. Prawdopodobnie pochodzili z okolic Gorlic lub Jasła, bo tam właśnie - co łatwo można sprawdzić np. na portalu moikrewni.pl - mieszka obecnie najwięcej osób o nazwisku Cionek. Jest to zatem zapewne kwestia niezbyt długiego czasu, aby piłkarz Jagiellonii mógł cieszyć się polskim obywatelstwem.

Wypada się nam tylko radować, że polskie obywatelstwo jest obecnie aż tak cenne dla piłkarzy. Jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy obserwować ruch w przeciwną stronę, że wystarczy tylko wspomnieć Podolskiego czy Klose. Pal licho, w ilu przypadkach zawinił PZPN i jego skauci, ale wielu dobrych piłkarzy mających polskie korzenie nam wówczas "uciekło". A obecnie, proszę bardzo, sami się zgłaszają. I oby był to początek długiej serii. Oczywiście jeśli tylko zgłaszający się piłkarze będą mieli chociaż w części polskie pochodzenie. Sprzeciwiam się bowiem kupczeniem obywatelstwem i miejscem w reprezentacji Polski, jak to mogliśmy oglądać na przykładzie Emanuela Olisadebe czy obecnie Rogera Guerreiro. Co z nich za Polacy, skoro nawet porozmawiać z dziennikarzami po polsku nie potrafią? Polska jest dla nich tylko krajem tranzytowym.

Co do Cionka, to trener Probierz uważa nawet, że Tiago miałby spore szanse na grę w reprezentacji Polski. Panie trenerze, czy to nie nazbyt śmiała teoria? Czy zawodnik, który w Jagiellonii wystąpił dopiero w trzech spotkaniach, z czego tylko w jednym w pełnym wymiarze czasowym, rokuje od razu do gry w reprezentacji? Choć z drugiej strony trener Probierz pokazał już nie raz, że ma dobrą rękę do zawodników i niejeden piłkarz, który w innych klubach był niechciany, właśnie w Jagiellonii się odblokował. Kamil Grosicki jest tego najlepszym przykładem, a podobnie zapowiada się też Marco Reich. Być może trener Probierz widzi zatem to "coś", czego nie widzą inni, a co w przyszłości może zadecydować o występach Cionka w reprezentacji Polski. 
Trener jest bliżej, więc widzi więcej. Kiedy kilka lat temu przepowiadałem, że grający wówczas w grajewskiej Warmii Paweł Sobolewski spokojnie poradziłby sobie nie tylko w Jagiellonii (grającej w tym czasie w II lidze), ale też w Ekstraklasie, to kolega prowadzący jedną ze stron internetowych Jagi pukał się z niedowierzaniem w czoło. Szybko jednak zmienił zdanie. Szkoda tylko, że "Sobolek" wolał odejść, niż awansować do Ekstraklasy z Jagiellonią, ale to już temat na zupełnie inny felieton.

Wracając do Tiago, otrzymanie polskiego obywatelstwa będzie dla niego tylko pierwszym krokiem do ewentualnych występów w reprezentacji. Czy będzie to tylko jeden mały kroczek, czy początek długiej drogi do celu, czas pokaże.

czwartek, 3 września 2009

Nie pytaj, co piłka nożna może zrobić dla ciebie...

Natchnienie do pisania jest cholernie ważną rzeczą. Powtórzę za Poetą z filmu Marka Piwowskiego "Rejs" - nie jest mi łatwo pisać na podrzucony temat. Jeśli mam natchnienie, jeśli "trafi mnie" nagle i niespodziewanie jakiś temat, to wystarczy kwadrans i tekst - łącznie z całą obróbką - jest gotowy. Gorzej, jeśli mam temat, a nie mam natchnienia. Męczę się wówczas strasznie, próbując coś sensownego napisać. Podejrzewam, że większość dziennikarzy ma ten sam problem, być może to z wiekiem i nabywaniem doświadczenia mija, czas pokaże. Sytuacji, gdy miałem natchnienie, a nie miałem tematu, jakoś nie doświadczyłem ;-)

Wspomniane przeze mnie natchnienie znów zaczerpnąłem, podobnie jak poprzednim razem, z gazety "Futbol News". Periodyk ten stwarza wrażenie takiego piłkarskiego "Faktu", z czym redakcja niespecjalnie się kryje (fotki w Hyde Parku, swobodny i zaczepnhy ton artykułów, prowokowanie). Jednak pismo ma też swoje atuty, z których najważniejszymi dla mnie są teksty Krzysztofa Stanowskiego, którego z kolei uważam za najlepszego obecnie felietonistę sportowego. Toteż zacząłem ową gazetę regularnie czytać.

Do dzisiejszego tekstu zainspirował mnie jednak nie tekst Krzysztofa Stanowskiego, ale felieton Pawła Zarzecznego pt. "Łatwiej było obalić komunizm". W owym tekście autor pisze o swojej rozmowie z Lechem Wałęsą przy okazji wizyty w Gdańsku. Rozmowa dotyczyła oczywiście piłki nożnej, a konkretniej tego, co kto zrobił dla polskiej piłki. Ani Lechowi Wałęsie, ani Pawłowi Zarzecznemu nie udało się żadnego z synów wychować na piłkarza, nad czym szczególnie ubolewa Zarzeczny. "Jedyne, czym możemy się pochwalić, to siedzenie na kanapie z puszką piwa w ręku i narzekanie na piłkarzy. A może by tak, niczym nieznany nam senior Guerreiro, chociaż jednego spłodzić?" - pisze autor w swoim felietonie.

Wychowywanie syna na piłkarza jeszcze przede mną, niech najpierw potomek dobrze stanie na nogi i zacznie samodzielnie chodzić. Ale generalnie nie będę swojej pasji na siłę przekładał na dziecko. Każdy ma własną drogę do sukcesu, nie każdy nadaje się na piłkarza, tak jak nie każdy nadaje się na lekarza, prawnika, czy nawet operatora koparki. Poza tym nie uważam, że tylko w ten sposób można coś zrobić dla polskiej piłki nożnej, a taką właśnie tezę próbuje przemycić Paweł Zarzeczny w swoim tekście. Każdy z nas może coś zrobić w tym celu, zamiast siedzieć i narzekać.

Trener, mimo tego, że sam nie ma syna, może wychować wielu dobrych piłkarzy. Działacz (nie lubię tego słowa, ale co zrobić...) klubowy może stwarzać młodym piłkarzom warunki do trenowania. Samorządowiec może działać na rzecz poprawy infrastruktury sportowej. Kibic może dodawać otuchy, kiedy drużynie nie idzie. Nawet dziennikarz odgrywa w całym tym procesie niebagatelną rolę, bo można pisać tylko o tym, co złe (a to najłatwiej znaleźć), ale można też promować to, co dobre.

Niestety, natchnienie skończyło mi się przed puentą. Może jednak rozejrzę się za korkami dla synka, na wiosnę będą jak znalazł...