wtorek, 5 maja 2009

Pszenica, buraki czy chmiel?

Powoli dobiega końca pierwszy sezon po reformie lig piłkarskich. Włodarze PZPN zadbali o to, żebyśmy poczuli się jak w Anglii - w końcu mamy i Ekstraklasę i I ligę! Cóż za bogactwo talentów, co za ogrom piłkarskiego kunsztu, i te setki tysięcy kibiców na stadionach co weekend... Parafrazując Churchilla - jeszcze nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele, robiąc tak niewiele. Pierwsza liga co prawda niewiele nas póki co obchodzi, bo żaden reprezentant Podlasia (przepraszam, województwa podlaskiego - niech się nie oburzają mieszkańcy niektórych rejonów) na tym szczeblu rozgrywek nie gra. W Ekstraklasie jest Jagiellonia, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić, a czego na szczęście pan Jędrych z kolegami z Wydziału Dyscypliny nie zdołali nam odebrać. Wiadomo, że Jagiellonii kibicuje praktycznie cały region (choć w niektórych miastach wolą się z tym póki co nie wychylać), ale bliższa koszula ciału - większość na codzień żyje meczami III i IV ligi.

Redaktor Sarosiek, gdy był jeszcze dziennikarzem "Gazety Współczesnej", okrzyknął kilka lat temu podlaską IV ligę mianem "pszenno-buraczanej". W tej zaszczytnej nazwie zawierała się ocena poziomu rozgrywek oraz infrastruktury sportowej na Podlasiu. Infrastruktura powoli zmienia się nam na lepsze, a poziom, jaki jest - każdy widzi. W końcu mamy w Polsce 45 milionów specjalistów od wszystkiego, a głównie od piłki nożnej. Odnosząc się jednak nieco poważniej, warto zauważyć, że IV liga obecnie to nie ta sama IV liga co dajmy na to pięć lat temu. Czwartym poziomem rozgrywek jest obecnie III liga, w której grają zespoły z dwóch województw. I tu poziom rozgrywek teoretycznie jest wyższy niż w czwartej lidze sprzed pięciu lat. Wyższy, bo grają najlepsze zespoły z obu województw. A teoretycznie, bo niestety przez te kilka lat poziom lokalnych rozgrywek się obniżył. Nie chodzi mi o poziom piłki nożnej w całym regionie, bo ten się sukcesywnie podnosi. Niby paradoks, ale nie do końca. W sezonie 2002/2003 nie mieliśmy swoich reprezentantów na szczeblu centralnym - ani w I ani w II lidze. W III lidze grały Jagiellonia, Warmia i Wigry. W IV lidze m.in. ŁKS Łomża, Ruch (tak się jeszcze nazywał) Wysokie Mazowieckie, Hetman Białystok, Sparta Augustów czy Sokół Sokółka. Wówczas najlepsi podlascy piłkarze grali tylko na szczeblu lokalnym i na nich skupiała się uwaga kibiców. Wystarczy prześledzić frekwencję na meczach - wówczas widownia powyżej 1000 osób w Zambrowie czy Grajewie nie była niczym nadzwyczajnym. O Suwałkach i Łomży nawet nie wspominam, bo miasta te mają znacznie większy potencjał z uwagi na liczbę mieszkańców. Dodatkowo wpływ na frekwencję miał fakt, że częściej niż obecnie na meczach pojawiały się zorganizowane grupy kibiców gości. A wiadomo, że to też wyzwala dodatkowe emocje. Dla porównania w sezonie 2007/2008, który był najlepszy dla Podlasia pod względem poziomu piłkarskiego, w I lidze grała Jagiellonia, w II lidze - ŁKS Łomża, w III lidze - Freskovita, Wigry, Warmia i Orzeł Kolno. W IV lidze pojawiły się takie miejscowości jak Michałowo, Tykocin czy Narew, które - z całym szacunkiem dla nich - kilka lat wcześniej nie wychylały nosa ponad okręgówkę. Obecnie w IV lidze, która jest piątym poziomem rozgrywek grają m.in. Gryf Gródek, Dąb Dąbrowa Białostocka, Znicz Suraż czy Korona Dobrzyniewo.

Ludzie szybko przyzwyczajają się do dobrobytu. Jagiellonia, dobijając się przez kilka sezonów do I ligi i w końcu zyskując upragniony awans, skupiła na sobie znów - tak jak przed laty - uwagę całego regionu. Do tego doszły trzy drużyny w nowej II lidze. Stadion Jagiellonii co mecz
pęka w szwach i szkoda, że modernizacji nie da się zrobić w miesiąc. W Łomży i Suwałkach także można odnotować sporą frekwencję na meczach. Ale już w III lidze widać, że liczna przed kilku laty widownia odpłynęła zupełnie ze stadionów. W Zambrowie do dziś pamiętają ponad 2000 osób na meczu z Warmią w sezonie 2001/2002 (obie drużyny walczyły o awans). A dziś na meczach pojawia się mniej niż 200 osób. W Grajewie po awansie do III ligi średnia na meczach u siebie przekroczyła 1200 osób, a dziś również nie ma śladu po tych kibicach. O frekwencji w IV lidze szkoda nawet pisać.Rok temu miałem okazję gościć w Michałowie, co prawda nie na IV lidze, ale na meczu barażowym naszych piłkarek nożnych w walce o I ligę. Kameralny stadion, właściwie bez trybun, na meczu całe rodziny, cisza, spokój, brak ochrony i policji. Panowie siedzą sobie spokojnie z piwkiem i nikogo to nie gorszy (ale też nikt nie przesadza z procentami). Zakładam, że podobnie sytuacja wygląda tam na meczach IV ligi. Ten klimat ma swój urok, o którym - zwiedzając różne podlaskie, i nie tylko, stadiony - dawno już zapomniałem. Człowiek przyzwyczaił się do wszechobecnej ochrony, do rewizji przy wejściu, do policji wokół stadionu. O alkoholu na stadionie można tylko pomarzyć. I taki IV-ligowy mecz staje się niezłą odskocznią. Liga pszenno-buraczana? Nie, przecież nikt tam nie chodzi, aby szukać wirtuozerii czy super wyposażonych stadionów. Spotkać się ze znajomymi, wypić piwo, a przy okazji rzucić okiem na boisko. Liga pod znakiem chmielu, to brzmi zdecydowanie lepiej.

1 komentarz: