czwartek, 12 listopada 2009

Co zrobi Jaga?

Jagiellonia ma problem. Pomocnik białostockiej drużyny, Hermes N.S., stanął przed sądem podejrzany o udział w korupcji. Sprawa dotyczy sezonu 2003/2004 i jego gry w Koronie Kielce, ale ponieważ polskie sądy działają swoim tempem, zarzuty postawiono dopiero teraz. A zarzutów tych jest aż 28...

Hermes rozegrał w Jagiellonii do tej pory 38 spotkań w lidze (z tego 34 w pełnym wymiarze czasowym) i we wszystkich wychodził w podstawowej "11". Zdobył jedną bramkę, ale w sumie jego zadaniem jest konstruować akcje, a nie wykańczać. Obejrzał sześć żółtych kartek, co jak na zawodnika środka pola nie czyni z niego boiskowego brutala. Oprócz ligi wystąpił też w trzech meczach Pucharu Polski i jednym Pucharu Ekstraklasy. Nie da się ukryć, że jest podstawowym zawodnikiem białostockiej drużyny. W wielu spotkaniach był zresztą jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) zawodników.

Hermes tłumaczy się dość mętnie, że nie wiedział o co chodzi, bo nie znał wówczas jeszcze języka polskiego. Jest to mało wiarygodne, biorąc pod uwagę, że grał już wówczas w Polsce od roku, a przed Koroną zaliczył jeszcze Widzew. Nie wierzę, że myślał sobie, że zrzutka po kilkaset złotych na kwiaty po każdym meczu to taka polska tradycja. Ale oceną tej sytuacji zajmie się sąd, ja mogę sobie tylko spekulować.

Władze Jagiellonii zachowały się w tej sytuacji jak wytrawni pokerzyści. Nie podejmą żadnych czynności, dopóki nie zapadnie prawomocny wyrok. A to, przy szybkości działania polskich sądów, może się stać dopiero za rok albo dwa. A warto zwrócić uwagę, że Hermes ma obecnie 35 lat. Ile jeszcze pogra w piłkę na dotychczasowym poziomie? Jeden sezon? Dwa? Jeżeli za rok czy dwa sąd udowodni mu winę i skaże na więzienie (w zawieszeniu) lub grzywnę, a piłkarski trybunał zawiesi go choćby dożywotnio (mało realne), to Hermes może przecież wrócić do Brazylii, do rodzinnego Sao Paulo i tam sobie grać w piłkę do emerytury, nie przejmując się europejskimi wyrokami. Do reprezentacji i tak go nikt już nie powoła. Jagiellonia niczym nie ryzykuje.

No może nie do końca. Dopóki sprawa trwa, a Hermes gra właśnie w Białymstoku, we wszelkich doniesieniach prasowych imię piłkarza oskarżonego o korupcję występuje obok nazwy białostockiego klubu. A to nie jest najlepsza reklama dla Jagiellonii.

                                                                  Paweł Myszkowski

piątek, 6 listopada 2009

Pieniądze grają czy nie grają?

Jako grajewianin z urodzenia staram się nie pisać na blogu za często o Warmii, aby nikt nie zarzucił mi, że na ogólnoregionalnym portalu promuję tylko klub, któremu kibicuję. Tym razem jednak zachęcił mnie do zajęcia się tematem redaktor naczelny, który spojrzał na tabelę III ligi, a dokładniej na jej czołówkę i powiedział: "Motywuję do zajęcia stanowiska odnośnie pozycji Warmii w III lidze. Poza tym podlaskie zespoły zajmują pierwsze dwa miejsca...". Rzucam się więc zgodnie z sugestią naczelnego w wir prywaty ;-)

Na półmetku poprzedniego sezonu czołówkę okupowały drużyny z Warmii i Mazur. Lider - Olimpia Elbląg - jesienią nie zanotował porażki i miał tylko trzy remisy. Kolejne lokaty zajęły Huragan Morąg i Concordia Elbląg, a najlepszy jesienią zespół z Podlasia - MKS Mielnik - był na czwartym miejscu. Drugą w kolejności z podlaskich drużyn była grajewska Warmia, która wylądowała na ósmej pozycji. Przewaga drużyn z Warmii i Mazur nad ekipami podlaskimi była miażdżąca, zresztą nie tylko jesienią, ale również w przekroju całego sezonu.

W tym sezonie karta się odwróciła - czołowe lokaty w tabeli okupują kluby z Podlasia. Liderujący obecnie Sokół Sokółka jest na najlepszej drodze, aby poprawić ubiegłoroczny jesienny bilans Olimpii Elbląg - jeżeli wygra u siebie z Olimpią Zambrów (a każdy inny wynik byłby sporą sensacją) będzie miał po rundzie jesiennej dwa remisy i również zero porażek. Ale druga lokata Warmii to jednak spora niespodzianka. Co prawda przed sezonem w grajewskim klubie stawiano za cel zajęcie miejsca w pierwszej piątce, ale i to wyglądało na porywanie się z motyką na słońce. Warmia jest obecnie jednym z biedniejszych klubów w podlasko-warmińsko-mazurskiej III lidze, utrzymując się praktycznie tylko z dotacji na promocję miasta Grajewo. Co prawda w poprzednim sezonie grajewianie nie dali się pokonać "bogatemu" Sokołowi Sokółka (wygrana na wyjeździe i remis u siebie), jednak teraz na Sokoła nie ma mocnych. A warto odnotować, że przez ostatnie 10 lat Warmia miała patent na drużynę z Sokółki i ani razu nie przegrała z nimi w lidze. Każda passa się jednak kiedyś kończy...

Przed sezonem grajewski klub opuścił Paweł Strózik, który wiosną kierował grą formacji obronnej. Ubyło także kilku innych wychowanków, którzy z różnych względów nie wznowili treningów po wakacjach. W klubie - w ramach redukcji kosztów - zrezygnowano też z kilku zawodników z Białegostoku (m.in. Juzwa, Gieniusz), ograniczając znacznie zaciąg "stranierich" w kadrze. Do składu, z nowych twarzy, dołączyli Piotr Pawluczuk i Mariusz Milczarek, a po raz kolejny barwy Warmii przybrali Przemysław Masłowski i Łukasz Randzio. Początek rundy był obiecujący - wygrana w Łapach i remis u siebie z silnym Huraganem Morąg. Ale szybko kontuzje przetrzebiły kadrę Warmii: najpierw Strzeliński (zdobywca trzech bramek w meczu z Pogonią), następnie Tuzinowski i na koniec jeszcze Łukasz Randzio. U wszystkich pojawiły się problemy z kolanem. Co prawda Strzeliński wrócił już do gry, ale Tuzinowski rundę ma z głowy, a nie wiadomo, czy nie cały sezon. Siłą rzeczy skład został uzupełniony wychowankami z drużyny juniorów. Niektórzy z nich - tak jak Makowski - przebili się zresztą dość szybko do podstawowego składu. Skutkiem słabszych wyników była zmiana trenera - Borkowskiego zastąpił Pawluczuk, który prowadzi bezpośrednio drużynę z boiska. Nowy trener w jakiś "cudowny" sposób dotarł do zawodników, którzy dotąd męczyli się z rywalami i nie mogli wygrać kolejnego meczu. Pod ręką popularnego na Podlasiu "Pepika" zespół jeszcze ani razu nie przegrał i błyskawicznie wywindował się w górę tabeli. Należy jednak odnotować, że Warmii trochę pomogli w tym rywale, nieoczekiwanie tracąc punkty. Zarówno Huragan Morąg, jak też Concordia Elbląg czy zawsze groźna Mrągovia Mrągowo zaliczyły po kilka wpadek i zamiast deptać po piętach Sokołowi, zaprzepaściły już praktycznie swoje szanse w walce o awans.

Jest takie piłkarskie powiedzenie, że pieniądze nie grają. Nie zawsze się sprawdza. Nie chciałbym zaglądać nikomu w kieszeń, ale w Sokole sam Dzidosław Żuberek zarabia pewnie tyle, co pół drużyny Warmii. A podobno wiosną Sokoła ma wzmocnić jeszcze Wojtek Kobeszko. Pieniądze grają i strzelają bramki. Ale Huragan, Czarni, Concordia czy Mrągovia również dysponują znacznie większym budżetem niż grajewianie, a jednak w tabeli są niżej. Jasne, że dobrze jest mieć pieniądze, jeżeli jednak się ich nie ma, trzeba nadrabiać ambicją i walczyć za dwóch. Wiara czasem przenosi góry.

                                                                  Paweł Myszkowski

poniedziałek, 2 listopada 2009

Puste krzesła, świeczki, rózgi

Na wstępie muszę się do czegoś przyznać - to ja jestem owym tajemniczym kibicem, który zapalił przed tygodniem, w sobotę, jedną ze świeczek pod Podlaskim Związkiem Piłki Nożnej. To ze mną rozmawiała przedstawicielka Polskiej Agencji Prasowej, której notatka była cytowana przez wiele portali internetowych.

Pod podlaskim ZPN-em zjawiłem się dokładnie o godz. 13.00, czyli w momencie planowanego rozpoczęcia akcji "Znicz". Odpaliłem świeczkę, taki symbol przemijania. Kibiców co prawda przed budynkiem przy ul. Fabrycznej 1 nie było, za to dziennikarzy zjawiło się wielu i od razu obskoczyli mnie ze wszystkich stron. Kolegom z kamerą (TVN 24 i ktoś jeszcze) z góry podziękowałem za współpracę (taki nawyk), porozmawiałem za to ze wspomnianą panią z PAP-u i z przedstawicielem Radia Białystok.

Nie spodziewałem się cudów, niemniej jednak zawiodłem się na moich rozmówcach. Z naszej rozmowy wycięli to, co było moim zdaniem najważniejsze i co akcentowałem kilka razy, zostawiając do opublikowania tylko ładne, okrągłe zdania. Musiałem się zatem postarać o własną trybunę i napisać o tym na blogu. Zanim jednak przejdę do tego, co pominęły media, kilka słów o samej akcji.

Dlaczego akcja "Znicz" zakończyła się klapą? Cóż, złożyło się na to kilka przyczyn. Po pierwsze, zawsze łatwiej jest czegoś nie zrobić, niż coś zrobić. Nie pójść na mecz, nie wydać pieniędzy na bilet, nie pojechać do Chorzowa - to każdemu kibicowi przyszło bez trudu. Do takiej akcji łatwo mogła przyłączyć się cała Polska, szczególnie ci, którzy i tak się na mecz nie wybierali. Ale kupić znicz, udać się pod okręgowy ZPN, zapalić znicz - to z kolei wymagało pewnego wysiłku. Dodatkowo należy odnotować, że akcja nie była szczególnie nagłaśniana w Białymstoku. Nikt jej też na miejscu nie koordynował. Kto śledził informacje w prasie, ten wiedział. Kto chciał, ten przyszedł lub przyjechał i zapalił znicz.

Główną jednak przyczyną braku powodzenia akcji "Znicz" są informacje na temat twórców strony koniecpzpn.pl, które ujawniła niedawno "Gazeta Polska" (a dokładniej Piotr Lisiewicz). Treść artykułu dostępna jest pod adresem: http://www.niezalezna.pl/article/show/id/26538. Otóż według autora artykułu, Filip Gieleciński (rzecznik prasowy akcji) to do niedawna kolega partyjny Grzegorza Laty - prezesa PZPN. Na codzień zaś pracownik agencji reklamowej, która specjalizuje się w nietypowych kampaniach reklamowych. Ideą owych kampanii jest wciąganie ludzi w pozornie "spontaniczne" działania, przy czym ludzie praktycznie do końca nie mają pojęcia, że zostali wmanewrowani. Gieleciński nie jest jedyną osobą spośród twórców koniecpzpn.pl, która zajmuje się tego typu działalnością. Dodatkowo prawnik, który opracowuje statut stowarzyszenia (twórcy strony postanowili sformalizować działalność) pozostaje w różnych powiązaniach z Grzegorzem Schetyną. To wszystko powoduje, że rodzą się pytania, czy ci ludzie rzeczywiście chcą obalić PZPN w obecnej formie, czy tylko wymienić tych, którzy są przy władzy. Przecież nie jest żadną tajemnicą, jaką kasą obraca futbolowa centrala. Pytania stają się tym bardziej uzasadnione, że żadna z tych osób nie jest znana w światku kibicowskim. A nie jest bynajmniej tak, że kibice dopiero teraz podjęli próbę zmiany złej sytuacji. Od ponad dwóch lat działa OZSK - Ogólnopolski Związek Stowarzyszeń Kibiców, skupiający stowarzyszenia kibiców z poszczególnych klubów piłkarskich. Więcej informacji o OZSK można znaleźć choćby na Wikipedii: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ogólnopolski_Związek_Stowarzyszeń_Kibiców.
Osoby tworzące OZSK są powszechnie znane wśród kibiców całej Polski, a niektóre postacie wręcz są żywą legendą, jak choćby Mariusz Jędrzejewski z Arki Gdynia, znany lepiej jako Megafon. OZSK staje w obronie kibiców, wobec których kluby oraz PZPN stosują odpowiedzialność zbiorową (zakazy wyjazdowe, kary za stosowanie w oprawach pirotechniki, itp.). Przedstawiciele OZSK brali także udział w pracach komisji sejmowej nad nowelizacją ustawy o imprezach masowych (niestety politycy zmarginalizowali większość wniosków złożonych przez kibiców). I właśnie rolę OZSK w życiu kibicowskim wielokrotnie akcentowałem podczas rozmowy z mediami pod siedzibą podlaskiego ZPN-u.

Istnienie OZSK jest zatem bardzo niewygodne dla mediów, zwalczających wszelkie przejawy działalności kibicowskiej. Stowarzyszenie, choć działa w majestacie prawa i nie daje się szufladkować, często bywa obrzucane błotem przez dziennikarzy różnych mediów (ciśnie mi się na usta słowo "reżimowych"). Między innymi dlatego, że OZSK poparło kibiców Legii w konflikcie z właścicielami klubu, czyli koncernem ITI. To z pewnością nie jest przypadek, że te same media, które OZSK wkładają do szuflady z napisem "kibole", równocześnie faworyzują akcję koniecpzpn.pl. Szkoda tylko, że do bojkotu OZSK - świadomie bądź nie, spekulować nie będę - włączyli się też przedstawiciele naszych lokalnych mediów.

Ekipa z koniecpzpn.pl szykuje kolejną akcję na 6 grudnia, czyli na Mikołajki. Chcą rozdawać rózgi "niegrzecznym" działaczom piłkarskim. Podejrzewam, że poparcie tej koncepcji będzie jeszcze mniejsze niż akcji "Znicz".

                                                                  Paweł Myszkowski