piątek, 8 stycznia 2010

Saneczki

"Zima lubi dzieci najbardziej na świecie", śpiewała kiedyś dzieciom Anna Jurksztowicz. Dzieci także lubią zimę, w przeciwieństwie do większości dorosłych. Szczególnie tych, którzy muszą rano walczyć ze słabym akumulatorem, zamarzającym w przewodach paliwem czy choćby wielką śnieżną czapą na dachu samochodu. Ewentualnie muszą odśnieżyć chodnik przed domem, aby uniknąć wizyty straży miejskiej i stosownego mandatu.

Nie ukrywam, że również nie zaliczam się do fanatyków zimy. Kiedyś lubiłem, ale przeszło mi z wiekiem. Ze sportów zimowych uprawiam jedynie poranne i wieczorne spacery z pieskiem. Co nie znaczy, że intensywniejszy wysiłek odstawiłem do wiosny, o nie! Z boiska przeniosłem się do ciepłego wnętrza sali gimnastycznej i walczę dalej, ale z dala od śniegu i lodu.

Czasem jednak trzeba się poświęcić i zapewnić trochę zimowej rozrywki pociechom. A ponieważ na łyżwy córka jest jeszcze nieco za mała, pozostają tytułowe saneczki. Początkowo rozjeżdżaliśmy w ten sposób śnieg na okolicznych trawnikach - córka jako pasażer a ja jako układ napędowy. Szybko jednak ten wariant memu dziecięciu się znudził, bo niestety "silnik" się od czasu do czasu przegrzewał i musiał ostygnąć. Kolejnym etapem było poszukiwanie górek, na których za napęd można byłoby wykorzystać grawitację. Tych niewielkich znaleźć można w Białymstoku kilka, czy nawet kilkanaście: od parku przy Teatrze Lalek poprzez górkę w parku przy Wierzbowej aż po miejsce zwane "Reduty" obok wylotówki na Warszawę. Ale ponieważ apetyt rośnie w miarę jedzenia, córka w końcu zapytała: "Czy nie możemy poszukać jeszcze większej górki?". "Ależ możemy" - ja na to, więc sanki w bagażnik i kierunek Ogrodniczki.

Górka w Ogrodniczkach zrobiła zarówno na córce, jak i na mnie wystarczająco dobre wrażenie. Z jednej strony nieduża, ale z drugiej wystarczająco stroma, aby zapewnić dziecku na sankach trochę adrenaliny. Minus był tylko jeden - po kilkunastosekundowym zjeździe należało poświęcić kilka minut, aby wdrapać się na górę. Wyciąg krzesełkowy co prawda jest na stoku, ale w tym sezonie nie funkcjonuje. Podobnie zresztą jak oświetlenie, więc po godzinnej jeździe musieliśmy zmykać przed zapadającym zmrokiem.

Odjeżdżałem z myślą, że marnuje się taki fajny obiekt i to w bardzo bliskim sąsiedztwie miasta. Może nie jest to żadna (albo niewielka) atrakcja dla narciarzy, ale coś akurat na rodzinne saneczkowanie. Wyjazd do ośrodka Szelment pod Jeleniewem to wyprawa na cały dzień i chyba mało kto z Białegostoku jeździ tam regularnie. A jeśli już, to raczej na narty, a nie na sanki z dziećmi. Gdyby w Ogrodniczkach funkcjonował wyciąg, oświetlenie i może jeszcze jakiś bar, gdzie można by się było rozgrzać po śnieżnym szaleństwie, jestem pewien, że miejsce tętniłoby życiem do późnych godzin wieczornych. I to nie tylko w weekendy, ale także w zwykłe dni.

                                                                  Paweł Myszkowski

2 komentarze:

  1. Największa frajda Ogrodniczek objawia się właśnie w nocy. Jest trochę niebezpiecznie, ale przez to jeszcze fajniej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może, ale nie będę tego testował na mojej córce :-)

    OdpowiedzUsuń