środa, 19 sierpnia 2009

Pewność siebie

Pewność siebie ogólnie rzecz biorąc bardzo się w życiu przydaje. Czasem jednak jest przyczyną bolesnego rozczarowania, kiedy człowiek - nie mając do tego podstaw - jest zbyt pewny siebie. Podobnie jest w sporcie. Pewność siebie, pewność własnej mocy dodaje zawodnikowi skrzydeł, pcha go do przodu po nowe rekordy. Ale czasem przynosi też gorycz porażki. 

Przykłady jednej i drugiej postawy u sportowców mogliśmy zaobserwować podczas trwających właśnie w Berlinie Mistrzostw Świata w lekkiej atletyce. Niesamowitą wręcz pewnością siebie wykazał się Jamajczyk Usain Bolt. On wiedział, że wygra bieg na 100 metrów. On wiedział, że pobije rekord świata. Pytanie, czy wiedział, że poprawi rezultat osiągnięty na olimpiadzie w Pekinie aż o 0.11 sekundy? Taka różnica to w sprincie praktycznie cała epoka. Warto przypomnieć sobie zresztą bieg, w którym Usain Bolt ustanowił poprzedni rekord świata. W Pekinie na starcie stumetrówki został nieco w blokach, ale już na półmetku pokazał rywalom plecy, a ostatnie dziesięć metrów biegł rozluźniony z rękoma opuszczonymi za plecy i jeszcze tuż przed linią mety klepnął się dłonią w pierś wymownym gestem "to ja jestem najlepszy!". Chyba każdy z widzów zastanawiał się wówczas, jaki rezultat mógłby osiągnąć Bolt, gdyby nie spóźnił się nieco na starcie i gdyby do samego końca gonił uciekający czas. W Berlinie jamajski sprinter poszedł na całość i tym razem media zdominowało pytanie o granicę ludzkich możliwości. 

Z kolei przykładem osoby, którą zbytnia pewność siebie zgubiła jest Jelena Isinbajewa. Rosjanka rozpoczęła konkurs skoku o tyczce od wysokości 4.75 m, co jak na nią nie jest oszałamiającym rezultatem (należy do niej rekord świata - 5.05 m). Nasze zawodniczki - Anna Rogowska i Monika Pyrek - rozpoczęły znacznie skromniej, bo od 4.40 m. Polki bez problemów pokonały pierwszą wysokość, a następnie również 4.55 oraz 4.65 (Rogowska w drugiej próbie). Isinbajewa w pierwszym skoku... przeleciała pod poprzeczką! Ale co tam, w końcu raz do roku to i kij od szczotki strzela, więc "caryca tyczki" przeniosła dalsze próby na 4.80 m. Rogowska w pierwszej próbie pokonała 4.75 m i pewnie nie śniła nawet jeszcze w tym momencie, że ten skok da jej złoty medal! Monika Pyrek po dwukrotnym strąceniu poprzeczki na 4.75 m przeniosła ostatni skok na 4.80 m, ale już przed tym skokiem wiedziała, że ma conajmniej brązowy medal. Ostatecznie strąciła, podobnie jak dwukrotnie Rogowska. Isinbajewa przed drugą próbą długo "zaklinała" swoją tyczkę, ta jednak nie chciała jej słuchać i Rosjanka strąciła poprzeczkę. Została jej ostatnia próba, być albo nie być w konkursie. Złoty medal albo ostatnia pozycja. I stało się! "Carycę" zjadły nerwy, strąciła poprzeczkę i nie zaliczyła żadnej wysokości w konkursie. Coś takiego chyba się jej jeszcze w karierze nie przydarzyło. A "złota" Anna Rogowska i "srebrna" Monika Pyrek przebiegły wokół stadionu rundę honorową otulone w polskie flagi.

Oprócz tej kreatywnej pewności siebie oraz zbytniej pewności siebie jest jeszcze droga pośrednia - realna ocena sytuacji. Nasz kulomiot, Tomasz Majewski, podsumował to następującym zdaniem "Wynik oceniam z perspektywy mistrza olimpijskiego. Srebrny medal Mistrzostw Świata jest zatem moją porażką". Oczywiście zdroworozsądkowe podejście nie jest aż tak widowiskowe jak sukces Bolta czy porażka Isinbajewej, choć Rosjanie mówią "Tisze jedziesz, dalsze budziesz"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz