środa, 9 września 2009

Mecz ostatniej szansy (drugie podejście)

Trzy lata temu, w czerwcu, spędziłem tydzień w Mariborze na Słowenii. Choć pojechałem tam w zupełnie innym celu, nie mogłem sobie odmówić wycieczki na stadion, gdzie swoje mecze rozgrywa NK Maribor (znany sprzed kilku lat bardziej jako Maribor Teatanic). Niestety liga słoweńska zakończyła już wówczas swoje rozgrywki z uwagi na trwające właśnie Mistrzostwa Świata w Niemczech. Szkoda, bo chciałem zobaczyć w akcji rywali Wisły Kraków z Pucharu UEFA z 1998 roku. A tak obejrzałem sobie tylko pusty stadion, na którym dziś zagra reprezentacja Polski w eliminacjach do Mistrzostw Świata w RPA.


Maribor - widok na starówkę z drugiego brzegu rzeki Drawa. Nad dachami górują jupitery stadionu



Główna trybuna stadionu Ljudski Vrt



Widok z trybuny krytej



Pod krytą trybuną znajduje się pub, gdzie można poznać historię klubu i wypić piwo



Wejście na trybunę krytą


Słowenia jest niewielkim krajem (najdłuższa oś ma tylko ok. 200 km) i do tej pory nie była piłkarską potęgą. W zasadzie jedynym słoweńskim piłkarzem, który zrobił międzynarodową karierę jest Zlatko Zahovic. Zlatko pochodzi właśnie z Mariboru i jest wychowankiem miejscowego klubu, wielokrotnego mistrza Słowenii. Z NK Maribor Zahovic trafił do Partizana Belgrad, gdzie Serbowie nie mogli się nadziwić, że Słoweniec potrafi tak dobrze grać w piłkę. Z Serbii zawędrował do Portugalii, gdzie grał w Victorii Guimaraes i FC Porto. Następnie grał w Grecji (Olympiakos Pireus), Hiszpanii (Valencia) i znów w Portugalii, gdzie w Benfice Lizbona zakończył piłkarską karierę. Poza tym Zahovic wciąż pozostaje najskuteczniejszym piłkarzem reprezentacji Słowenii - w swojej karierze zdobył dla kadry 35 bramek.

Obecnie wrócił "na stare śmieci" i od ubiegłego roku jest dyrektorem sportowym NK Maribor. W klubie duży nacisk kładzie na szkolenie młodzieży. Obecnie NK Maribor ma w składzie sześciu reprezentantów słoweńskiej młodzieżówki, ale Zahovic chciałby mieć niebawem jedenastu...

Jak widać na zdjęciach, Ljudski Vrt - bo tak nazywa się właśnie stadion w Mariborze - jest niewielki. Jego pojemność to tylko 15 tysięcy widzów, ale podobno na meczach kibice potrafią zrobić istny "kocioł". Szkoda tylko, że niewielu polskich kibiców będzie dziś mogło się do tej atmosfery przyczynić. Jak zwykle PZPN w pierwszej kolejności dał bilety "działaczom" i "sponsorom", a dopiero ochłapy trafiły do kibiców. I mam tylko cichą nadzieję, że te 500 biletów trafi do ludzi, którzy będą wspierać Polskę dopingiem do samego końca, niezależnie od wyniku. Bo jeśli trafią tylko do "kibiców sukcesu", to niestety, ale może być w polskim sektorze bardzo smutno. Jeśli szybko nie strzelimy gola, albo nie daj Boże stracimy, to "kibice sukcesu" pochowają swoje trąbki pod siedzenia i z kwaśnymi minami będą wyczekiwać końcowego gwizdka.

Chciałbym wierzyć, że dziś wygramy. Tylko jakoś ta wiara, która schowała się pod szafę w sobotę, do tej pory nie chce wyleźć. Statystycznie rzecz biorąc, jeśli Polska grała w eliminacjach dwa mecze w systemie środa-sobota lub sobota-środa, to nigdy nie udało się (lub bardzo, bardzo rzadko) zagrać naszej kadrze dwóch dobrych spotkań. Jeden mecz był zwykle nieudany. Więc jeśli ta seria będzie nadal trwała, to kiepski mecz mamy za sobą i teraz czas na ten dobry. Pytanie tylko, na kogo postawi Leo i czy nadal będzie forsował wariant z jednym napastnikiem, który niestety w sobotę się nie sprawdził.

2 komentarze: